środa, 3 grudnia 2014

Rozdział IV - Trzy Płomienie

-Alice?spytałem z wahaniem
-Czarodziejka ognia.rzucił obojętnie
-Twoja kolejna dobra znajoma,tak myślę.. zachichotałem
-A żebyś wiedział. burknął pod nosem i poprawił pas,po czym przewiesił kuszę przez ramię.
-Aż tak tam jest niebezpiecznie? zdziwiłem się
-Jak ty będziesz sie uczył to sobie zapoluje.
-Mhm.
-Ale najpierw przygotuj się odpowiednio do drogi! rzucił mi jakieś ubranie i rozkazał się umyć nad strumykiem.Zgoliłem znalezionym przy nim sztyletem,sobie brodę i podciąłem plątające się włosy po czym wróciłem do niego. Wyszliśmy z domu Juno,informując ją że jeszcze wrócimy tu na noc,bo z kolei chałupa Bytomira była dość daleko.Doszliśmy do Alice dopiero pod wieczór.Zauważyliśmy ją,ćwiczącą przed domem zaklęcia feniksa.Były one dość trudne do opanowania,wnioskując z opowiadań Bytomira,ale myślę że dam radę.
-Brawo! oświadczył ironicznie Byto,klaskając przy tym
-To znowu ty! warknęła czerwonowłosa kobieta
-Spokojnie,przyszedłem z pomocą temu młokosowi.Właściwie to nie będę wam już przeszkadzał. machnął ręką i zaczął odchodzić
-Musimy pogadać więc się nigdzie nie wybieraj! syknęła za nim a on natychmiastowo się zatrzymał jakby z bojaźni.
-A ty to??
-Darkan.Dimitr z Europy.
-Nowy? spojrzała na mnie jednym zielonym a drugim piwnym okiem
-Tak.
-Przywieziono cię pewnie z Rosji. Przypatrzyła mi się dokładnie a ja milczałem.
-Kolejny ładunek nieludzi.Kiedy w końcu to się skończy.. mruknęła pod nosem
-Nigdy,Kochana.Będzie się ich tak namnażało jak normalnych ludzi.
-Oby z tego nie wyszło nic poważnego.Za niedługo wyspa będzie zapewniona i zabraknie pożywienia.
-Nie histeryzuj.Mamy magię a ludzie jej nie posiadają.. przewrócił oczami mężczyzna
Nagle usłyszeliśmy rozmowę dwóch kobiet.Drzwi do domu czarodziejki otwarły się i weszły do niej dwie rude,dziewczyny.
-Witaj siostro! zaczęła Runinka
-O,widzę że mamy gości.. szepnęła dziewczyna z mieczem przy pasie
Stanęły w drzwiach trochę speszone naszą obecnością.Alice zaprosiła je do nas i zapoznała mnie z nimi,bo Bytomir je jako tako znał.Fioletowo-oka dziewczyna patrzyła na mojego towarzysza kątem oka.Była nieśmiała i zbyt dużo to ona nie rozmawiała zaś Bytomir był zagapiony w Alice jak w obrazek.Z kolei na mnie patrzyła się cały czas ta złoto-oka Runinka.Słuchałem ich rozmowy,błądząc po wszystkich wzrokiem.Nic nie rozumiałem.Nie dlatego że odbywała się w języku łacińskim (znałem go doskonale bo w końcu studiowałem medycynę) tylko dlatego że cały czas gadali jakieś dziwne nazwy budowli,miast,osób ...
-Viris? nagle spytała Alice
-Tak?
-Mogłabyś zająć się naszym młodszym gościem?Potrzebuje ostrego treningu.
-Jasne. odrzekła uśmiechając się do mnie kusząco
-Chodź ze mną.. nachyliła się nad stołem,szeptając cicho.Wstałem jak omotany zaklęciem i ruszyłem za nią jak wierny piesek.
-Nie bój się,nic ci takiego nie zrobię.Będę delikatna. rzuciła mi tasak do rąk a ja ledwo co utrzymałem go w nich
-Ale się chwiejesz.. zaśmiała się
Wypiąłem się i wyprostowałem by nie udawać takiego mięczaka jakim na prawdę byłem przed tą kobietą.
-A więc jesteś Darkanem? uniosła brew
-Na to wygląda.
-W takim razie nie powinieneś sprawiać większych kłopotów
Mój wyraz twarzy przybrał dziwną minę.
-A czemuż to niby miałbym je sprawiać?
-Zazwyczaj szkolę krasnoludy.Uwierz mi,jakie one są uparte.Elfy z kolei mają tak że jak za pierwszym razem im się nie uda to potem już nie próbują ale Zabójcy Smoków czy tacy Darkani na przykład.. zawsze posłuszni jesteście.
-Chcesz powiedzieć że przede mną trenowałaś jeszcze jakiś Darkanów?
-No oczywiście!Całą bandę,składającą się z dwudziestu jeden osobników! rzuciła się na mnie z toporem a ja obroniłem się,odpychając ją.Jej zielona peleryna,zawirowała w powietrzu.
-A tak właściwie,skoro jesteś Darkanem to gdzie masz swojego pupila? zrobiła mi niespodziewanie kosę i upadłem na ziemię
-Pupila? jeknąłem patrząc na nią z dołu
-No wilka. stanęła obok drzewa
-Nie mam.Dopiero co tu przybyłem.
-Widać.Nawet medalionu nie masz. mruknęła,obracając się do mnie plecami a ja podniosłem się energicznie,biegnąc z bronią w jej kierunku.Już chciałem zadać jej cios,ale odskoczyła w ostatnim momencie w bok i walnąłem głową o drzewo.
-Przed tobą jeszcze sporo nauki,mój drogi. uklęknęła obok mnie i odgarnęła włosy z czoła,kładąc dłoń na moim czole i szepcząc coś pod nosem.Po chwili ogromny ból zniknął.
-Dzięki. sapnąłem
-Nie dziękuj tylko panuj nad swoim ciałem! No dalej! Próbuj mnie chociaż zwalić z nóg! zaśmiała się a ja ruszyłem do ataku.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~Koło północy~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Usiadłem spocony na fotelu w domu Alice,Viris i Nevy.Alice poszła spać do swojego pokoju a dziewczyny zrobiły mi i Bytomirowie, kolację.
-Szkoda że tylko się tu zatrzymaliśmy!Mógłbym tu mieszkać do końca swojego życia. zaśmiał się mężczyzna
-To zostań. westchnęła Neva
-Jestem typem podróżnika.Nie mam stałego domu i nie umiałbym tak funkcjonować.
Ściągnąłem z siebie koszulę tak że było widać moją klatę i dołączyłem do nich,przysiadając się do stołu.Viris usiadła obok mnie,wlepiając swój wzrok w mój profil.Ja powoli,z przesadną ostrożnością próbowałem pierwszy raz w życiu,mięsa z ogniwa pośredniego między ptakiem a ssakiem - Leemi.
Powiem szczerze że przypominało smakiem indyka,nawet smaczne.Po kolacji,wyszedłem przed chatę,zapalić sobie dostanego od Bytomira,ziela.Nigdy nie jarałem zioła,więc to była dla mnie nowość.Dołączyła się też do mnie ta cała Viris.Nie odstępowała mnie na krok.
-Chciałaś czegoś? spojrzałem na nią z obojętnością
Odpowiedzią na to pytanie był,nagły pocałunek,zwalający nas z kłody na ziemię.Zszokowany,odepchnąłem ją od siebie,mocno.
-Przepraszam,nie mogłam się powstrzymać,panie..
-Oszalałaś? Ja nawet się nie rozwiodłem z żoną! wrzasnąłem
-Co to znaczy? patrzyła na mnie przyćmiona
-Nie ważne..wstałem otrzepując sie
Zawstydzona,wróciła do chaty a ja stałem dalej jak ten głupi.Co ja zrobiłem? Przecież Carmen już mnie nie chcę i w ogóle do niej nie wrócę! Muszę się wziąć w garść i zacząć życie od nowa ..

piątek, 28 listopada 2014

Rozdział Trzeci - ,,Zmiana Życia"

Bytomir zapukał trzykrotnie,w wielkie,drewniane drzwi i ku naszym oczom,ukazała się kobieta,z blado-czerwonymi runami na ciele i magiczną halabardą w dłoni.
-Czego? warknęła na widok Bytomira,ale gdy zwróciła wzrok w moim kierunku,od razu uśmiech pojawił się jej na twarzy.
-Przepraszam że taka niemiła jestem,ale ten oto tu przypadek,nie oddał mi jeszcze za poprzedni eliksir many,pieniędzy! wrzasnęła a mężczyzna aż podskoczył z wrażenia.
-Są ciężkie czasy kobieto.Nie posiadam takiego drzewa co by pieniądze rodziło!
-Coś chciałeś,przystojniaku? skierowała się w moją stronę
-Um..właściwie to chciałem..em..
-Tak?
-E-e-eliksir.. wyjąkałem
-Na co?spytała
-Daj spokój Junko.On ma jakąś lukę w pamięci.Gdy go znalazłem,nawet nie wiedział gdzie się znajduje.
-Bo nie jestem stąd.
-To jak się tu dostałeś?
-Pewien mag mnie tu przeteleportował.. skłamałem
-Ciekawe..od razu poznałam że nie jesteś stąd.
-To człowiek,idiotko! mruknął Byto
-Co?! wrzasnęła cofajac się
-Zmień go w nieludzia.
-Postradałeś zmysły? Chcesz nas wydać na pewną śmierć? syknęła
-Nikt się o niczym nie dowie.Przysięgam.Pomóż mu.Ręcze za niego.
Dziewczyna przyglądnęła mi się dobrze.
-Nie wygląda tak źle jak go opisują w książkach.Może to jakaś inna odmiana?podrapała się po głowie
-Daj ten eliksir a nie pieprz głupot.Człowiek jak człowiek. rzekł mój przyjaciel
-Dobrze,tylko czym chce on pozostać na całe zycie?
-Na całe zycie?wytrzeszczyłem oczy
-No a coś ty myślał?Że na jaki kwadrans?
-Nie,ale myślałem że..
-Wybieraj!
Podsunęła mi pod nos,ze sto butelek z najróżniejszymi właściwościami.
-O Boże! wrzasnąłem
-Tylko dobrze dwa razy się zastanów..
-Hm.. przeglądałem po kolei każdy eliksir.Były tam takie dziwne nazwy jak Teranie,Hioci,Kimiole ale też dużo znanych jak elfy,krasnoludy,wiedźmy..W końcu wyjąłem fiolkę z czerwoną substancją w środku i podałem kobiecie.
-Chcesz być Darkanem? zdziwiła się
-Tak a co?
-To ostatni jaki mam.Będziesz ostatnim  Darkanem na ziemi.
-Jak to? zdziwiłem się
-Ostatnim był Dante,zwany ,,Błękitną Łuną".Ale zmarł w czasie wielkiej wojny.Znam nawet położenie jego grobu tak jak i innych darkanów.Był na prawdę bohaterem.Poświęcił się za naszą ojczyznę,w walce z ludźmi.
-Więc znalazłem się gdzieś w średniowieczu.. westchnąłem patrząc na miecze,zawieszone na ścianie
-Pij bo jeszcze ktoś zauważy że znów nielegalnie coś sprzedaje..
Otworzyłem bezmyślnie korek i wlałem do ust zawartość flaszki.Miało smak kwaśno-słodki.
-Nic mi nie będzie? spytałem zlękniony
-Człowieku,teraz wiedza magiczna się rozwija na przód.W tej chwili to jedyny,najbezpieczniejszy sposób na przemianę.
Nagle zaczęło mi się kręcić w głowie i widziałem podwójnie.Czułem się jakbym był na maksa pijany.Zemdlałem.Rano obudziły mnie jasne promyki słońca.
-Witaj,Dimitrze! uśmechnęła się Juno i podała mi lusterko.Gdy ino w niego spojrzałem,wrzasnąłem i upuściłem go na ziemię.
-Przecież to nie jestem ja! dotykałem się po długiej,czekoladowej brodzie
-Jasne że to ty,tylko teraz jesteś bardziej męski! zarumieniła się
-No,nareszcie teraz wyglądasz jak prawdziwy chłop! rzekł Bytomir,wchodząc do domu,z zapasem drewna dla Juno.
-Gdzie moje blond włosy? jęknąłem
-Lepiej ciesz się że tylko to jest efektem ubocznym.
-Chcecie powiedzieć ze już nigdy nie będę wyglądał jak poprzedni ja?
-Tak,właśnie to chcemy by do ciebie dotarło.
Czarodziejka naprawiła lustro,swoją mocą i podała mi je powtórnie.Przyglądałem się sobie z ogromnym grymasem na ustach.Długie,brązowe włosy tak jak i broda,piwne oczy,dobrze zbudowane ciało.
-Nie,to nie jest możliwe.To mi się tylko śni.. majaczyłem
Wtedy właśnie uszczypnął mnie na złość Byto a ja tylko warknąłem.
-Nie bulwersuj sie tak.Bądź co bądź zaczynasz nowe życie kolego i to dzięki nam! poklepał mnie po ramieniu mój przyjaciel
-Pokaż mi ten świat.
-Chcesz zwiedzić całą wyspę?
-Tak a co?
-Musisz mieć przepustki do każdego z królestw.
-A my gdzie się obecnie znajdujemy?
-W królestwie Oriona III..w północnej,nizinnej części.
-No to ruszamy!
-Przeciez ty nawet walczyć nie umiesz zapewne.Potwory czają się wszędzie,na każdym kroku.Broni nie masz..tak w sumie to niczego nie masz..
-Wątpię czy umiałbyś mnie wyszkolić na wojownika.. spojrzałem na niego
-Ja może i nie,ale Alice umie!

czwartek, 27 listopada 2014

Rozdział Drugi - ,,Nowy Świat"

Usiadłem wygodnie w fotelu gdy ino wszedłem do domu.Przyglądałem się dokładnie zegarkowi.Wyglądał na antyk.Ciekaw byłem ile mógłbym za taki dostać.Trochę nim poruszałem,pokręciłem by ustawić odpowiednią godzinę i nagle pojawił się przede mną tunel czasoprzestrzenny.Otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia.Pierwszy raz takie coś zobaczyłem.Czytałem o tym ale myślałem że to tylko fikcja.Gdybym teraz kogoś zawołał,pewnie dostałbym sporo forsy za takie odkrycie,ale mnie nic tu nie trzymało.Nienawidziłem tego świata.Wszystko mi się posypało.I tak ta cywilizacja się cofa.Wszystkie mutanty za niedługo tak jak i ożywione dinozaury zawładną światem i tak to się skończy istnienie ludzi.Nie patrząc na nic,chodź trochę się bojąc,wszedłem do tego tunelu.W środku panowały ogromne turbulencje ale dało się poruszać i wyglądało to jakbym poruszał się w próżni a naokoło mnie ciemno-zielony,wirujący tunel.Przemieściłem się po 10 minutach na jego koniec i wyskoczyłem.Spadłem na glebę z kilku metrów wysokości.Przetarłem oczy.Panował świt.Ciemny las dookoła mnie.Nie wiedziałem gdzie się znajduje.Wstałem i otrzepałem się.Te drzewa nie wyglądały na takie jakie występowały na ziemi obecnie.Były trochę inne i było więcej ich gatunków.Nagle dostrzegłem wśród kniei,błękitne oczy.Przeszły po mnie ciarki i plecami przywarłem do drzewa.Niebieskookie stwory,zaczęły poruszać się w moim kierunku.Przęknąłem ślinę.Wyglądały jak wilki tylko większe.Nagle coś przeleciało mi przed oczami a raczej ktoś.W dopiero co wschodzącym słońcu,ujrzałem zakapturzonego mężczyznę ze sztyletem w dłoni.Te psowate osobniki rzuciły się na niego z warkiem a on swoim ostrym sztyletem,odrywał im po kolei łby.Gdy wykonał swoją robotę,wytarł zakrwawioną broń o swoje niebieskie ubranie i spojrzał na mnie,spode łba.
-Ktoś ty? mruknął kłądąc dłonie na pasie od spodni.
-Ja? powiedziałem drgającym głosem
-Tak ty.Nie wyglądasz na tutejszego.Jesteś podróżnym? spytał ostrym tonem
-Można tak powiedzieć. w moim głosie dało się usłyszeć wahanie
-Jak cię zwą?
-Dimitr.
Spojrzał na mnie,trochę niekumatym wzrokiem.
-Dimitr z Europy. poprawiłem się
-Aaa to stamtąd żeś się urwał.
Nastała nagła,niezręczna cisza.Facet kątem oka patrzył na martwą zwierzynę ale po chwili odrzekł :
-Ja jestem Bytomir. podał mi dłoń a ja po chwili,zamyślony mu ją podałem.Ścisnął mi ją tak mocno,że upadłem przed nim na kolana.
-Hahaha,to właśnie jest siła naszych legionów! odrzekł śmiejąc sie
-Mógłbyś mi powiedzieć gdzie ja jestem? wysyczałem przez zęby,masując bolącą dłoń
-Jak to gdzie?Na Tagaleskim zadupiu żeś jest! plunął śliną na ziemię
-Mógłbyś dokładniej? jęknąłem
-Jaja sobie robisz chłopie? uniósł brew
-Pierwszy raz tu jestem.. mruknąłem,wstając z ziemi
-Jak was tam w tej europie uczą? Jak wy nie wiecie gdzie jesteście.. oburzył się
-No to chociaż mógłbyś mi powiedzieć który to wiek?
-Mój wiek?A po cóż ci to?zdziwił się
-Chodziło mi o wiek w jakim znajdujemy się obecnie..HISTORYCZNY WIEK! podkreśliłem
-A cóż to takiego?
-Dobra nie ważne.. przewróciłem oczami,poprawiając swoje blond włosy.
-Chodź to pokażę ci naszą najlepszą karczmę w mieście.Wyglądasz na głodnego.. uśmiechnął się do mnie szeroko
-A tak właściwie Bytomitrze to ci jeszcze nie podziękowałem za ratunek..
-E tam nie ma za co.Postaw mi piwko i będziemy kwita. siorbnął nosem
-Tylko tyle że ja...
-Hm?
-Nie mam pieniędzy.
-Z plebsu żeś jest?
-Nie,tylko po prostu zgubiłem.. skłamałem
-No to innym razem.Szkoda. wzruszył ramionami i wyszliśmy na ścieżkę.Ściągnąłem z siebie długie palto bo robiło się bardzo gorąco.W końcu to lato.Byłem o tym święcie przekonany.
Chociaż to wiedziałem.Weszliśmy do miasta.Strażnicy byli ubrani w zbroję.Mogłem spokojnie stwierdzić że cofnąłem się w przeszłość..tylko pytanie jak odległą?Mój nowo poznany towarzysz,niósł na plecach,te dziwne stworzenia,przed którymi mnie obronił.Chciałem po prostu dowiedzieć się co to jest wiec zapytałem.
-Bytomirze?Tak właściwie to jak nazywają sie te drapieżniki?
-Chodzi ci o Shadowy? zdjął kaptur z czoła
-Tak.. mruknąłem zdziwiony,bo nigdy wczesniej nie słyszałem o takim czymś
-To takie jakby wilko-duchy czyli wskrzeszone wilki.Żyją w lasach i polują na wszystko co się rusza,nie zaleznie od siły ich ofiary czy też wielkości.Zazwyczaj łażą w grupach..
Kiwnąłem potwierdzająco głową że rozumiem i skręciliśmy w lewą uliczke.Miasto było dosłownie puste.W końcu to piąta nad ranem.Wstąpiliśmy do pewnego domu,obok karczmy.Okazało się że to mieszkanie handlarza.
-Ile za to dostanę? Bytomir rzucił na stół pięć potworów
-No nie wiem.Zależy ile mają w sobie błękitnej krwi. Oglądnął wilkowate dokładnie po czym stwierdził :
-Trzy dorosłe samce i dwie samice.Myślę że z samic będzie więcej pożytku więc dałbym ci za to wszystko razem,jakieś... zamyślił się
-55 dragonitów
-Umowa stoi,Flash.
Handlarz wyciągnął z szuflady worek złota i rzucił mu go do rąk.
 -Mam nadzieje że następnym razem przyniesiesz coś lepszego. rzekł rozdrażniony a my wyszliśmy.
-Trzymaj! dał mi worek ze złotem
-Ale za co..
-Na początek.Przecież sam załatwiłbyś te stwory tylko niepotrzebnie ci się wpakowałem,co nie?
-Nie powiedziałbym,bo nie miałem broni przy sobie.. wpakowałem mu do rąk sakiewkę
-Bo się obraże jeżeli tego nie przyjmiesz.. mruknął i spojrzał na mnie spode łba
-Niech ci będzie. włożyłem worek do kieszeni i weszliśmy do karczmy.Usiedliśmy przy ostatnim stoliku.Panował tam mały ruch.Kilka facetów,leżało pod stołem i jedna zakapturzona postać,właśnie jadła posiłek,Karczmarz powitał nas z uśmiechem i od razu kelnerka do nas podeszła.
-Co podać?
-Piwo dwa razy.. odrzekłem,mogąc się zrekompensować Bytomirowi
-Ale jakie?Słowińskie,Gradańskie,Szlachmańskie,Correti,Hurańskie,Karlańskie... wymieniała w nieskończoność
-Słowińskie! odrzekłem,chodź nie wiedziałem co zamawiam,ale ta nazwa była chyba jedyną która chociaż w stopniu minimalnym,kojarzyła mi się z jakimś,normalnym słowem.
-Coś ty zamówił! To jest takie gorzkie że tego za cholere nie wypijesz,chłopie!
-To co mam wziąć? jeknąłem bezradnie
-E,ty Idola.
-Tak?
-Wróć.Zamawiamy Fioltin Dargarus.
-Już się robi. rzekła po czym w kilka minut przyniosła piwo a ja zapłaciłem jej 10 monet.
-Proszę bardzo. mrugnęła do mnie okiem po czym wróciła do swojej pracy
-No,ty się  kobitkom podobasz.Całkiem,całkiem masz ładną gębę. poklepał mnie po plecach,śmiejąc sie.Spojrzałem na kelnerkę,rozmarzoną,wlepiającą wzrok w naszą stronę.
-Tylko wiesz...musisz przybrać w sile.Mizernie wyglądasz.Taki chudy jakiś jesteś..mogę cię trenować!A tak właściwie to kim jesteś?Zwykłym człowiekiem czy masz jakąś rasę?
-To tu są jakieś rasy? zdziwiłem się
Wszyscy dookoła mnie zamarli i spojrzeli na mnie przerażeni.Jakby ich kto piorun trzasnął.
-Ależ naturalnie że jesteś elfem! zaśmiał się idiotycznie Bytomir i po chwili szepnął mi do ucha
-Wychodzimy stąd,natychmiast.Mogą coś podejrzewać..
-Ale co..jęknął i ścisnął mnie za ramię,wstając
-Przypomniałem sobie właśnie że miałem udać się do wiedźmy po eliksir.Ale ze mnie idiota. Pociągnął mnie za sobą i wyszliśmy.
-Jesteś zwykłym człowiekiem?spojrzał na mnie nie dowierzając
-Tak,a co?
-Wiesz co mi grozi i tobie,jezeli odkryją prawdę?
-Nie..
-Śmierć! Zwykli ludzie nie mają tu wstępu.To jedyna wyspa na której przesiadują nieludzie.Takie są przepisy.
-Czyli jesteśmy na wyspie? zdziwiłem sie
-Tak,na wyspie Mortem. warknął i zaczął chodzić w kółko zmartwiony
-Co masz zamiar ze mną zrobić?
-Moim zdaniem nie stanowisz zagrożenia,chodź ledwo co cię znam.
-No więc??
-Pałam do ciebie sympatią więc mogę ci pomóc
-Ale jak?
-Udamy się do mojej przyjaciółki - Juny ..
-I?
-Ma nielegalne mikstury które pozwolą ci przemienić się w wybranego nieludzia.
-Super.. włożyłem ręce do kieszeni
-Czyli sie zgadzasz?
-A mam jakieś inne wyjście?
-Tak,wrócić do świata zwykłych ludzi.
-Mam płynąć tyle kilometrów przez ocean? Z chorobą lokomocyjną?
-To twój wybór..
-Chodźmy do tej twojej Juny..
-Dobra,tylko trzymaj się blisko mnie.
Przeszliśmy prawie niezauważalnie przez całe miasto.Potem przez małą wioskę i na jej końcu,znaleźliśmy malutką hałupe.Byliśmy na miejscu.

czwartek, 20 listopada 2014

Rozdział Pierwszy - ,,Eksperymenty''

-Dimitr,zostaw już te badania.Idź do domu,odpocznij,zajmij się żoną a nie będziesz cały czas przy tym siedział! krzyczał Mój szef a raczej przyjaciel,Ernest
-Dobrze,tylko dokończę jeszcze badania nad fluorescencją. rzekłem wyprowadzony z koncentracji
-Jeżeli znów będziesz siedział do rana w gabinecie,to cię zwalniam. rzekł ostro
-Powinieneś mnie chwalić że dbam o dobro instytutu badań.
-Ale umiem oddzielić pracę zawodową od spraw osobistych.Zrób tak jak ci mówię stary bo potem będziesz żałował. Położył dłoń na moim ramieniu
-Tak już,kończe.Zrozumiałem szefuńciu. sapnąłem
-No wiec do zobaczenia. Opuścił szybko gabinet a wtedy ja mogłem skupić się na mieszaniu fluoru z fosforem.Mieszanina miała kolor zielonkawy i mocno świeciła.
-Świecąca pasta do zębów dla dzieci.To był by dopiero  hit. mruknąłem sam do siebie,wyciagając teczkę na stół.Spojrzałem przez okno na mężczyznę z kasztanowym irokezem na głowie, ubranego w czarny,elegancki garnitur i siadającego do granatowego golfa.
Ale Erneście będziesz jechał w nocy z Dianą.Mam szczęście że nie jestem twoim sąsiadem.Pomyślałem,uśmiechając się sam do siebie.Spakowałem się i wyszedłem gasząc światło i zamykając drzwi,srebrnym kluczem.Opuściłem budynek i ruszyłem na piechotę w stronę domu.Mieszkałem zaraz obok swojego miejsca pracy.W małym,ale ładnym budynku.Samochód Carmen,stał już dawno pod domem.Wszystkie światła w domu były zgaszone.Wpadłem po cichu do domu i zdjąłem palto z siebie.Potem koszulę i resztę ciuchów aż zostałem w samych bokserkach.Nie chciało mi się już kąpać więc od razu ruszyłem do sypialni.Usiadłem na łóżku,patrzac na moją śpiącą żonę.Jej długie,kręcone,kasztanowe włosy swobodnie leżały na poduszce a pod jej oczami zauważyłem rozmyty tusz do rzęs.Znów płakała.Zapewne przeze mnie.Pogładziłem ją po policzku i przykryłem się pierzyną,przytulając ją.Dziewczyna leżała w bezruchu.Wiedziała że na nią patrzę.Przebudziła się,lecz nie chciała się do mnie odzywać.Szepnąłem jej tylko do ucha - Dobranoc,po czym obróciłem się w drugą stronę.Po jej policzku spłynęła srebrna łza,lecz ja już nie zdążyłem tego zauważyć.Zasnąłem.Rano obudziłem się i od razu poczułem zapach dochodzący z kuchni.Ubrałem na siebie koszulę i spodenki.Zszedłem na dół.Pierwsze co zauważyłem to Carmen,zmywającą naczynia.Podszedłem do niej i złapałem za biodra od tyłu.Wzdrygła się.
-Kotek,przepraszam że znowu zawiodłem.Mieliśmy jechać nad morze,miałaś przedstawić mnie swoim rodzicom..a ja wszystko zawaliłem..
Dziewczyna rozbiła talerz,niby nie chcący ale wiedziałem że zrobiła to specjalnie.
-Czemu do cholery nie weźmiesz urlopu? syknęła
-Mówiłem ci,mam teraz dobre pomysły..
-Gówno mnie to obchodzi. Spojrzała mi w oczy,piekielnie wściekła
-Nie cieszysz się że mamy coraz wiecej kasy?
-Nie rozumiesz że się od siebie oddalamy?To wszystko nie ma sensu..
-Ale się kochamy..to jest najważniejsze..
-Taką miłość możesz sobie wsadzić gdzieś!Ja jako sekretarka,pracuje od 6-14 i jestem w domu,sama! Przez pół roku!Ty zjawiasz się późnymi wieczorami gdy ja już śpię i wychodzisz zanim ja zdążę wyjść do pracy.
-Nie przesadzaj.Przecież miałem sporo dni wolnych. przewróciłem oczami
-Ja tak dłużej nie chcę żyć,Dimitr! rzekła poważnie
-Postaram się to zmienić skarbie.
-Powtarzasz to od zawsze!A dalej jest to samo!warknęła
Nagle zadzwonił do mnie szef,oznajmiając że muszę szybko wracać do pracy bo jedno z pomieszczeń zostało skażone przez rad.Miałem wolne ale przecież tu ważą sie losy ludzkich istnień! -Ani mi sie waż stąd wychodzić!
-Ale ja muszę..sytuacja jest na prawdę poważna.
-Jeżeli teraz stąd wyjdziesz to obiecuje ci że już nigdy więcej moja noga tu nie postanie.
Miałem cholernie trudny wybór.Co mam robić ??Wybiegłem jednak z domu do Instytutu.Wszedłem w specjalnym kombinezonie do środka budynku i wpadłem do mojej pracowni.Okazało się że ktoś podpalił rad i ten zaczął się ulatniać.Strażacy ugasili pożar wraz ze mną i innymi ludźmi.Zabezpieczyliśmy teren.Instytut badań został zamknięty na wieki,wieków amen.Wróciłem do domu cały spocony,dopiero wieczorem.Hałas panujący na dworze nie dawał mi spokoju.Wszędzie wyły syreny policyjne,ludzie byli w szoku..itd. Wiedziałem że moja żona nie dała za wygraną.Spakowała się i wyjechała do rodziców.Myślałem że jej przejdzie ale nic z tego.Dzwoniłem do niej,pisałem SMSy ale na marne.Na drugi dzień,postanowiłem wybrać się do niej nad morze.Namierzyłem ją przez komórkę więc nie miałem żadnych trudności w odnalezieniu,odpowiedniego adresu.Byłem bez pracy ale łącznie miałem na swoim koncie 50 tysięcy.Nie należało się o nic w tej chwili martwić tylko o to by Carmen do mnie wróciła.Wsiadłem w samochód i ruszyłem.Po drodze zauważyłem mutanta.Miał szpony jak smok,z jego ust wystawały ogromne kły niczym szablo-zębnego tygrysa.Ten człowiek musiał nawdychać się radu i innych promieniotwórczych pierwiastków z naszego Instytutu.To cud że to przeżył!Zauważył mnie i zaczął biec w moim kierunku.Dodałem gazu i zdążyłem uciec.Nie byłem wcale zdziwiony.Od roku 2100 zaczęło się klonowanie ludzi,mutanty i inne ciekawe zjawiska dziać.Nauka poszła na przód i dalej sie rozwija.W obecnym roku - 2121 ma wyjść nowy humanoid,praktycznie niczym nie różniący sie od prawdziwego człowieka.Po kilku godzinach,dotarłem na miejsce.Drzwi otworzył mi jej ojciec.Przeszły po mnie ciarki,na widok grubego,niskiego,łysego,z małą grudką mężczyzny.Tatuaże miał na  ramionach i gołej,owłosionej klacie.Wyglądał mi na jakiegoś przestępce.
-Ktoś ty i czego tu szukasz? spojrzał na mnie spode łba
-Jest może Carmen? mruknąłem cicho
-Ty jej mąż żeby o takie rzeczy pytać? zaśmiał się
-Strzelił pan w dziesiątkę.. szepnąłem
Nastała ogromna cisza.Mężczyzna zacisnął pięści i patrzył na mnie jak na swoją ofiarę.Moja żona spojrzała przez okno.Spojrzała na mnie z nienawiścią.Zmarszczyłem brwi.
-Błagam,niech pan pozwoli mi z nią pogadać!
-Ty skurwysynu! Masz czelność tu jeszcze przychodzisz? Zniszczyłeś ją od środka! Pchnął mnie aż upadłem na ziemię
-Carmen do cholery! Nie rób głupstw! Pogadamy! krzyczałem
-Wynoś się stąd! mężczyzna warknął
-Nie ma już Instytutu! Na pewno słuchałaś wiadomości!Czemu mi to robisz?!
-Znajdziesz sobie drugi.Już ja cie znam. dziewczyna,oparła się o futrynę drzwi.
-Daj mi jeszcze jedną szansę! Kocham cię.. jęknąłem
Wtedy grubas złapał mnie za bluzkę i dał niezłego strzała z pięści,prosto w oko.Walił tak po całej twarzy.Potem kopnął mnie w krocze i  brzuch tak że zwijałem się z bólu na ziemi,wypluwając krew.
-Wystarczy tatku.. mruknęła i weszła do środka zadowolona
Facet stał nade mną z groźnym wyrazem mordy.
-No i co się gapisz?Spierdalaj stąd! plunął mi w twarz a ja trzymając sie za brzuch,wsiadłem do samochodu,cały brudny od krwi
-I żebym cię tu więcej nie widział bo zabije na miejscu! syknął  za mną
- Co za wredna żmija!Pewnie i tak mnie zdradzała przez cały czas! warknąłem wycierajac krew z wargi .Zauważyłem tego faceta z kijem bejsbolowym.Zmierzał zapewne w kierunku mojego auta by go do końca rozwalić.Nie miałem innego wyboru i po prostu uciekłem.Następnego dnia przyszedł do mnie list rozwodowy.Mimo wszystko dalej ją kochałem.Nie mogłem pogodzić się z myślą że ją straciłem.Poczytałem trochę książki pt. ,,Tajemnica szkarłatnej czarodziejki  " autorstwa Alicio Fradenusa (włoskiego pisarza) z roku 2034 bo go normalnie uwielbiałem.Taka stara książka.Inni pewnie używali by nowego - Vera3000 ale ja wolałem książkę.Dzięki niej mogłem oderwać się od normalnych problemów życiowych.Pracowałem cały czas w swojej osobistej pracowni w domu.Udało mi się stworzyć połączenie wody i ognia tak że wyglądało to jakby ze sobą walczyły o dominacje(w jednej szklance) i jedne drugiego nie mogło unicestwić.Następnie zająłem się badaniami krwi mutantów.Różowo-czerwona substancja,dopiero co wyjęta z zamrażalnika pochodziła od Mamuniaka czyli połączenia słonia z mamutem.Zbadałem ją dokładnie i bardzo różniła się od współczesnej krwi zwykłego słonia.Krwinki czerwone były wytrzymałe na ekstremalne zimno,bo trzymana w zamrażalniku,dopiero co wyciągnięta krew wystepowała w stanie ciekłym.Potem badanie komórek mózgowych i wyciąganie z nich DNA.Topienie świeczki za pomocą deliksiratu też poszło całkiem pięknie.Czułem jednak dalej pustkę w sobie.Tylko Carmen mogła ją zapełnić.Przychodziłem pod dom jej rodziców,nawiedzałem w pracy..ale tak jak zawsze wszystko na nic.Gdy zauważyłem w jej obecności przystojnego blondyna,zamarłem.Miałem ochotę popełnić samobójstwo.Pewnego dnia,spacerując wieczorem ujrzałem na ziemi,czarny zegarek na rękę z cyframi rzymskimi.Stary.Pewnie jeszcze po jakimś dziadku.Wziąłem go i włożyłem do kieszeni jakby nigdy nic.Kilka czarnych kocurów przebiegło mi przed nogami dając zły znak tego co zaraz nastąpi...




*Vero3000 - połączenie e-booka ze specjalnymi okularami które umożliwiały widzenie  ruchomego obrazu (postaci,walk,roślin,krajobrazu) czytanego w realnym świecie tak że wydawało się że to dzieje się na prawdę tuż obok ciebie.Cena takiego sprzętu zwykle wahała się od 500 do 1000 zł.